Pisząc ten wpis nie jestem do końca pewna, czy jednak zbyt krytycznie nie oceniam tej atrakcji turystycznej, ale cóż – nie mam zamiaru Wam mydlić oczu. Nie zawsze trafia się do miejsc idealnych i nie każda podróż jest zaplanowana idealnie, więc tym razem opiszę Wam czemu nie zbyt udał nam się przystanek w Niemczech.

Już nie raz inspirując się zdjęciami innych blogerów oraz przeglądając portale społecznościowe natknęłam się na niesamowity zamek, którym inspirował się Disney – Neuschwanstein. Na fotografiach w każdej scenerii wyglądał przepięknie i kiedyś już zaczęliśmy planować do niego podróż (której jednak nie udało nam się ostatecznie sfinalizować). Z informacji, do których dotarłam zamek ten zwiedza rocznie ok. 1,3 mln turystów, a w sezonie letnim do 10 000 osób dziennie – nie jest to zatem byle co, prawda?

Z Krakowa mielibyśmy tam ok. 1000 km (czyli przynajmniej 11 godzin drogi), więc bardzo się cieszę, że ten punkt zaplanowaliśmy w drodze powrotnej ze Szwajcarii i aby tam dotrzeć, dodaliśmy sobie jedynie godzinę więcej do podróży.

Może w tym, że ten punkt podróży nam się nie udał, tkwi też nasza wina, bo nie zarezerwowaliśmy biletów na zamek. Zrobiliśmy to jednak świadomie, wychodząc z założenia, że z synkiem zwiedzanie komnat i korytarzy i tak będzie mało wygodne, a sytuacja związana z COVID19, była w tym czasie w Bawarii poważna (więc nie chcieliśmy ryzykować zwiedzania w tłumie).

Liczyliśmy, że uda nam się pospacerować po okolicy i podziwiać zamek z oddali oraz podejść na dziedziniec. Moje dotychczasowe wyobrażenia tego zamku spowodowały, że spodziewałam się czegoś niezwykłego, budowli, którą do tej pory wymarzyć mogłam tylko w snach. Jednak zamek już z oddali wydawał mi się o wiele mniejszy niż to sobie wyobrażałam.

Widok na zamek z parkingu.

Zaparkowaliśmy na parkingu pod zamkiem (są tam trzy wielkie płatne parkingi, dostępne także dla kamperów, więc nie musicie się martwić o wolne miejsca). Resztę drogi musicie pokonać pieszo lub ewentualnie dorożką (jak w Zakopanem, na Morskie Oko – my tej opcji nie wybraliśmy). Pieszo dojście zajęło nam około 40 minut, oprócz tego, że droga jest ciągle pod górę, nie ma większego problemu dla wózka.

Po dotarciu pod zamek powitała nas informacja, że dla osób bez biletu nie ma wstępu nigdzie – nawet na dziedziniec, a bilety na zwiedzanie z przewodnikiem (to jedyna możliwość, gdy chcecie zobaczyć wnętrze) są już wyprzedane z wyprzedzeniem. Więc jeśli chcielibyście kiedyś zwiedzić zamek nie zapomnijcie o wcześniejszym zakupieniu biletów!

Zamek z bliska wcale nie sprawia wrażenia zabytku, którego budowa zaczęła się dwa wieki temu. Wygląda sztucznie, wręcz zbyt nowocześnie.

Wielka szkoda, że oprócz zamku Neuschwanstein i drugiego sąsiedniego zamku Hohenschwangau w okolicy nie ma zbyt wielu atrakcji.

Odniosłam wrażenie, że aby tam dotrzeć trzeba przejechać ogromny kawałek drogi, dla zobaczenia przy tym tylko tych dwóch zamków – chyba się jednak to nie opłaca. Jeśli jesteście fanami pieszych wędrówek – to jak najbardziej w pobliżu zamku znajdziecie mnóstwo ścieżek spacerowych (przede wszystkim górskich) i właśnie obierając te szlaki możecie dotrzeć do miejsca ze wspaniałą panoramą na zamki.

Niemcy jednak potrafią też być ciekawe. Przez zupełny przypadek, nocując na kampingu w okolicy Norymbergi wybraliśmy się na spacer i trafiliśmy na Zeppelinfeld- dawny teren zjazdów NSDAP. Może nie wymarzone miejsce do spacerów z wózkiem, ale zawsze lepsze coś ciekawego niż nic, prawda?

Zeppelinfeld – Norymberga

Inną noc spędziliśmy w dość uroczym miasteczku, więc ostatecznie daliśmy rade i przejazd przez ten kraj się jakoś udał.