Seszele od dawna były naszym podróżniczym marzeniem. Nie myślałam jednak, że w tą podróż ruszymy niewiele ponad 48 godzin od decyzji. Nasza spontaniczność zaskoczyła nawet nas samych! Wykorzystaliśmy okazje, że mieszkając w Dubaju mamy tylko nieco ponad 4 godziny lotu na te rajskie wyspy i zaplanowaliśmy wyjazd!
Seszele to państwo składające się z grupy 115 (!) wysp. Byłam tym wielce zaskoczona, bo wcześniej słyszałam dosłownie o kilku, najsławniejszych. Jednak faktycznie, najczęściej podróżuje się na te główne z nich: Mahe (największa, ze stolicą Victorią), Praslin oraz La Digue.
Naszą podróż zaplanowaliśmy na 11 dni, rozkładając pobyt na: 7 dni na Praslin i 4 dni na Mahe. Początkowo chcieliśmy zarezerwować noclegi też na La Digue, ale w terminie naszego wyjazdu wszystkie interesujące nas tam hotele były niedostępne.
Pierwsze noclegi zarezerwowaliśmy na Praslin w Constance Lemurii. Hotel okazał się najlepszym w jakim się zatrzymaliśmy z rewelacyjną obsługą, świetnym jedzeniem i wspaniałą lokalizacją. Na jego terenie jest zlokalizowana jedna z najsłynniejszych plaż na Seszelach Anse Georgette.
Praslin okazał się zieloną, tętniącą życiem wyspą. Chcąc go zwiedzić i odkryć jego tajemnice, wypożyczyliśmy auto, które towarzyszyło nam praktycznie cały pobyt. Wzdłuż całego wybrzeża biegnie droga, którą prawie całą wyspę pokonuje się w około 45 minut jazdy. Napisałam „prawie”, bo niestety oba końce drogi nie są ze sobą połączone, więc nie da się wyspy objechać dookoła. Droga jest kręta, ale w miarę bezpieczna. Obowiązuje ruch lewostronny. Jedyne, co mnie bardzo przerażało, to w wielu miejscach brak barierek i głębokie rynny/rowy przy drodze, które dla mnie jako dla pasażera wyglądały niezbyt przyjaźnie, szczególnie, że drogi są dość wąskie. Dało się jednak do tego przyzwyczaić.
Ze względu na niewielką powierzchnię wyspy jesteście w stanie zwiedzić autem całą w jeden dzień. Co kawałek pojawia się jakiś ładny widok, piękna plaża położona tuż przy drodze. My po prostu zatrzymywaliśmy się, podziwialiśmy, potem jechaliśmy dalej. Droga zaczyna się w Constance Lemurii, a kończy przy drugiej najsławniejszej plaży na Seszelach – Anse Lazio. Tam właśnie dotarliśmy. Ogólnie całym Praslinem byliśmy bardzo zauroczeni.
Słyszeliście o największym kokosie świata Coco de Mer? Palma seszelska, której owocami są kokosy w kształcie kobiecych pośladów rośnie właśnie tutaj! Tylko tutaj! Nie mogliśmy sobie odmówić zobaczenia tego jedynego w swoim rodzaju miejsca jakim jest Park Narodowy Valle de Mai, leżący w samym środku wyspy. Przy parku narodowym jest bezpłatny parking, a zwiedzać go można samodzielnie lub z przewodnikiem. Bardzo polecam tą drugą opcję, bo lokalni przewodnicy stoją przy wejściu i zachęcają do zwiedzania. Udało nam się połączyć z inną parą, więc niezbyt duże koszty rozdzieliliśmy na pół i rozpoczęliśmy wędrówkę razem. Park Narodowy Vallee de Mai jest dość łatwy do przejścia, są w nim różne trasy, my wybraliśmy tą o średnim dystansie. Jest w nim bardzo przyjemna temperatura – nieco chłodniejsza niż przy morzu oraz wysoka wilgotność. Na zwiedzanie parku wybraliśmy dzień z przeciętną pogodą, a podczas naszego zwiedzania lekko kropiło. W parku nie było tego czuć, bo gigantyczne liście palm pełnią funkcję ogromnych parasoli, więc jeśli macie dylemat jaki dzień wybrać na zwiedzanie – polecam deszczowy! 🙂 Przewodnik w bardzo ciekawy sposób opowiadał nam mnóstwo ciekawostek o roślinach i zwierzętach tam spotkanych. Udało nam się wypatrzeć nawet endemiczne czarne papugi! Po wędrówce zostaliśmy już ekspertami w rozróżnianiu osobników męskich i żeńskich Coco de Mer i w charakteryzowaniu lokalnej fauny i flory. Nie odkrylibyśmy tego wszystkiego bez przewodnika, bo mimo uważności, na wiele rzeczy zwrócił nam uwagę właśnie on, więc jeszcze raz szczerze polecam wycieczkę z lokalnym przewodnikiem! Valle de Mai jest jak najbardziej możliwy do przejścia z dzieckiem na nogach lub z dzieckiem w nosidełku/chuście. Trasa zajmuje w zależności od szlaku 1 – 3 godzin.
Kolejne dwa dni wykorzystaliśmy na wycieczki na La Digue. Na Seszelach bardzo popularną metodą transportu jest podróż katamaranem, a przepłynięcie pomiędzy La Digue a Praslinem trwa ok 15-20 minut. Jeśli chcecie zobaczyć rozkład katamaranów podrzucam LINK TUTAJ. Spotkałam się z różnymi opiniami o tej krótkiej podróży ze względu na wzburzone morze. Dla osób o słabszych żołądkach polecam klimatyzowaną kabinę wewnątrz statku, na dole, a dla tych spragnionych wrażeń polecam otwartą przestrzeń na górze. Wrażenia będą uzależnione od wielkości fal w danym dniu, my trafiliśmy tylko raz na większe atrakcje, ale wszystko pozostawało w zupełnie bezpiecznej strefie, nie bójcie się! Podróż jest możliwa z dziećmi, aczkolwiek szczerze polecam zabrać dzieciaki w wieku 2latka++. My nasze dzieciaki zostawiliśmy z nianią w hotelu i wyruszyliśmy na La Digue bez nich.
Na La Digue również zorganizowaliśmy wycieczkę z lokalnym przewodnikiem. Wybraliśmy przewodnika, którego widziałam, że polecano na różnych grupach facebookowych, byliśmy z niego bardzo zadowoleni, więc od razu podrzucam Wam jego stronę TUTAJ. Od razu na początku wraz z przewodnikiem wypożyczyliśmy rowery (bo jest to najłatwiejszy sposób poruszania się po La Digue) i ruszyliśmy w drogę. Najpierw zobaczyliśmy miejsce, gdzie wytłaczane były kokosy w tradycyjny sposób, w starych chatach (coś na kształt skansenu), później dotarliśmy na Anse Source D’Argent czyli jedną z najpiękniejszych i najsławniejszych plaż na świecie i odpoczywaliśmy degustując lokalne owoce. Ustaliliśmy z przewodnikiem, że celem naszej wycieczki będzie niedostępna, ukryta plaża Anse Marron. Byliśmy do tego średnio przygotowani, bo wcześniej planowaliśmy łagodne zwiedzanie rowerowe, ale dotarcie do tego dzikiego miejsca nas skusiło, szczególnie że trafiliśmy na spokojne morze i odpływ. Dojście do Anse Marron trwało ponad godzinę w jedną stronę. Szliśmy przez połowę trasy wodą, przy brzegu, ale nie ma innego przejścia niż brodzenie w wodzie sięgającej do połowy łydki (przy odpływie). Drugą część podróży spędziliśmy na trawersowaniu dżungli po dzikiej ścieżce znanej tylko lokalnym przewodnikom. Na nasze szczęście nie atakowały nas komary, a nasz przewodnik opowiadał nam niesamowite historie na temat Seszeli, jego doświadczeń i ciekawostki o endemicznej florze i faunie. Mimo, że byliśmy wykończeni, a na naszych stopach mieliśmy liczne obtarcia od nie do końca odpowiedniego obuwia, było warto! Anse Marron to moim zdaniem najpiękniejsze miejsce na Seszelach, a przez swoją dzikość przebija Anse Georgette i Source D’Argent!
Po raz kolejny szczerze polecam wycieczkę z lokalnym przewodnikiem właśnie w te najdziksze miejsca, z przygodami i mnóstwem opowieści! Musicie być jednak dobrze do tej wyprawy przygotowani – weźcie kremy przeciwsłoneczne, czapki, buty do brodzenia w wodzie (które też dobrze Wam się sprawdzą w dżungli (więc najlepiej piankowe, zabudowane buty) oraz zaopatrzcie się w min. litr wody na osobę. Na pewno nie jest to podróż odpowiednia dla dzieci ani dla osób starszych.
Jeśli wybieracie się z dzieciakami na La Digue bez problemu wypożyczycie tam rower z siodełkiem i będziecie mogli przejechać wyspę na rowerze. Jest ona ciekawa, bardzo malownicza i niewielka i w wiele miejsc można dotrzeć rowerem z dzieckiem. My wróciliśmy na La Digue raz jeszcze, wypożyczając rowery na własną rękę i rozkoszując się po raz drugi na spokojnie plażami i widokami. Serdecznie polecam to także Wam! Na La Digue ciekawą opcją jest również wypożyczenie transparentnych kajaków i zobaczenie dzięki nim przybrzeżnej rafy. Tym razem się na to nie skusiliśmy, ale podobno jest to fajna opcja. Jeśli się nad tym zastanawiacie zaplanujcie taką wycieczkę z samego rana (ok 8 rano), bo wtedy jest na to najlepszy czas.
Nasza przygoda na Praslinie skończyła się przelotem helikopterem do Mahe. Nie planowaliśmy tego, bo byliśmy pewni, że polecimy lokalnym samolotem. Niestety biorąc pod uwagę lokalizację naszych hoteli na Praslinie i Mahe (odległość od lotniska, czas odprawy, podróży i cene – która jest dla turystów 6x wyższa niż dla mieszkańców Seszeli!!) zrezygnowaliśmy z tej opcji. Katamaran też nie za bardzo wchodził w grę przez dość długą podróż, której baliśmy się z dziećmi. Zdecydowaliśmy się na przeprawę helikopterem, dzięki któremu w 20 minut dotarliśmy z helipada w jednym hotelu prosto do drugiego. Latanie helikopterami na Seszelach jest bardzo popularne, kursują tam non stop i bezproblemowo można je zamawiać w niewielkim (1-2 dniowym wyprzedzeniem). Szczerze Wam polecam rozważenie tej opcji, szczególnie jeśli miejsce wykorzystacie w pełni tak jak my -lecieliśmy w czwórkę plus roczny bobas. Skorzystaliśmy z Zil Air – link do nich TUTAJ. Byłam bardzo zaniepokojona jak dzieciaki zniosą podróż, która przede wszystkim jest bardzo głośna, ale niepotrzebnie się martwiłam. Lot przebiegł szybko i sprawnie (mimo ulewy, która nas złapała przy Mahe). Dzieciaki siedziały w słuchawkach wygłuszających, Franek był zajęty piciem mleka, Antoś się ekscytował, a my podziwialiśmy widoki. Było to niesamowite doświadczenie i dodatkowa atrakcja dla wszystkich 🙂
Mahe bardzo nas rozczarowało. Może byłoby inaczej gdybyśmy naszą seszelską przygodę zaczęli od zwiedzania właśnie tej wyspy, ale nic co zwracało uwagę nie było piękniejsze od Praslina i La Digue. Z perspektywy czasu widzimy, że spokojnie można było ją pominąć lub maksymalnie okroić podczas naszej podróży. Mimo wynajętego auta i przejechania sporej części wyspy, jedyne co polecamy to zobaczenie stolicy Seszeli Victorii. Była to miła odmiana i fajne doświadczenie znalezienia się w stolicy tego ciekawego kraju. W Victorii zdecydowanie można także kupić najlepsze lokalne pamiątki, czego bardzo brakowało nam na Praslinie i La Digue.
Podsumowanie:
Nauczeni doświadczeniem lecąc z dziećmi po raz drugi na Seszele na pewno zaplanowalibyśmy pobyt po prostu na Praslinie w Constance Lemurii, gdzie dzieciaki miały rewelacyjną zabawę, a resort był niesamowity i dla nas i dla nich. To miejsce daje Wam swobodę, by zwiedzić Praslin, ale także popłynąć na La Digue, co na początek będzie najlepsze dla Was.
7-10 dni to odpowiednia długość pobytu, by Seszelami się spokojnie nacieszyć.
Jest to wspaniały i niesamowity kraj z widokami nie mającymi sobie równych!
Agnieszka
Pięknie! Cudowny wpis! Zachęceni opisem będziemy się chyba decydować na ten sam hotel 🙂 Widzę, że są różne opcje, widok na ocean i widok ogrodowy? Czy obydwa są równie piękne? Który wybraliście?
Madzia
Dziękuję bardzo! Mam nadzieję, że Wasza wyprawa będzie równie udana 🙂 jeśli chodzi o hotel to my mieliśmy domek z wyjściem na plaże/ocean i był fenomenalny. Natomiast plaży i możliwości spacerów przy niej jest tam tyle, że nawet jeśli wybierzecie pokój bez widoku na nią i tak myślę, że wam się spodoba 🙂