Obawiałam się tego wyjazdu, ale jak się okazało zupełnie bezzasadnie! To dość odległy, ale rewelacyjny kierunek z dzieckiem i co ciekawe mimo pory deszczowej okazało się, że można się nim jednak cieszyć o każdej porze roku!

Cała podróż paradoksalnie wyszła nam dość spontanicznie, bo została zaplanowana na około tydzień przed wyjazdem. Dopięliśmy wszystko na ostatni guzik z pomocą wcześniej już wspominanej tu „Polki na Malediwach” – Doroty, która planowała nam też wcześniejsze podróże do tego kraju (możecie odwiedzić jej stronę klikając TUTAJ). Wybraliśmy wspaniały resort – Niyama Private Islands, który od tego czasu zgodnie okrzyknęliśmy najfajniejszym hotelem, w jakim do tej pory byliśmy.

Mimo wcześniejszego kiepskiego doświadczenia z pogodą we wrześniu (podczas naszej podróży w 2018 roku lało! – o czym możecie przeczytać w moim poprzednim wpisie), wybraliśmy się po raz kolejny podczas pory deszczowej, w lipcu. Planując wyjazd z tak małym wyprzedzeniem sprawdzaliśmy pogodę, która faktycznie pokazywała brak deszczów w wybieranym przez nas terminie, ale byliśmy przekonani, że prognozom na Malediwach nie można wierzyć. Jednak tym razem prognozy się sprawdziły i nie spadła na nas ani kropla deszczu, pogoda była rewelacyjna i codziennie cieszyliśmy się słońcem i bezchmurnym niebem. Raczej był to przypadkowy bardzo szczęśliwy zbieg okoliczności, bo lipiec i sierpień są porą wybitnie deszczową w tym zakątku ziemi, ale mieliśmy gigantyczne szczęście! Zaletą wyjazdu w lipcu było mniejsze obłożenie resortu i większa dostępność willi do wyboru.

Wiedząc ze wcześniejszych doświadczeń jaką męką jest podróż z Polski na Malediwy bez dłuższych przystanków nasza podróż wyglądała tak:

Polska-> Dubaj (w Dubaju 2 noclegi) -> Malediwy (tydzień) -> powrót przez Dubaj (2 noclegi) -> Polska

Dla dziecka 2 noce w Dubaju były idealną okazją do rozpoczęcia przestawiania się na inne strefy czasowe (do wcześniejszego wstawania) oraz do rozbicia długiej podróży na loty 6 godzin (do Dubaju) + 4,5 godziny (na Malediwy) + transferowego lotu na Malediwach.

Sam pobyt w Dubaju w miesiącach wakacyjnych (lipiec/sierpień) jest koszmarem, ponieważ jest tam piekielnie gorąco! Jednak trzeba wziąć pod uwagę też to, że miasto jest przystosowane do tych temperatur i większość wszelkiego rodzaju atrakcji jest klimatyzowana, więc dwudniowy pobyt tam był do wytrzymania nawet z dwulatkiem (dłuższego nie polecam).

4,5 godzinny lot na Malediwy pod odpoczynku w Dubaju okazał się relaksem, ponieważ nasze dziecko było wypoczęte i szczęśliwe. Po wylądowaniu zostaliśmy skierowani do lounge – czyli miejsca gdzie turyści czekają na swoje loty do resortów. W dobie pandemii czekał na nas tam bardzo skromny poczęstunek, ponieważ jedzenie i napoje i wszelkie atrakcje zostały ograniczone do minimum. Jest to jednak nadal miejsce gdzie można zaznać trochę spokoju, odświeżyć się, przebrać.

Podróż kontynuowaliśmy hydroplanem (ok 40 minutowy lot). O ile moje wcześniejsze doświadczenia z nim były bardzo pozytywne i dla osoby dorosłej to świetna atrakcja, przyznam szczerze, że dla mojego niespełna dwulatka było to zdecydowanie „za dużo”. Antoś nie miał do tej pory problemów z lotami samolotem ani normalnym, domowym poziomem hałasu. W hydroplanie jednak wycie silników jest zabójcze, samolocik jest bardzo ciasny i mało wygodny, a klimatyzacji nie ma wcale (są za to mało pomocne wiatraczki wiejące prosto w twarz). Moje dziecko próbowało dzielnie znieść podróż (innego wyjścia nie było), ale emocjonalnie uważam, że go to przerosło, przez całą drogę miał żałosną minkę i gdyby nie przekąski i kreskówki zapewne nie usiedziałby na moich kolanach.

Czekając na otwarcie bramek przed wylotem zwykłym samolotem 🙂

Czy da się podróż zaplanować inaczej? Oczywiście! Po „atrakcjach” i zupełnym przebodźcowaniu, które zapewnił nam hydroplan zmieniliśmy plan na drogę powrotną i zrezygnowaliśmy z przelotu hydroplanem. Zorganizowaliśmy w zamian za to przelot lokalnym zwykłym samolotem z wyspy położonej obok do Male (stolicy, w której jest międzynarodowe lotnisko). Podróż rozciągnęła się nieco w czasie (bo z naszej wyspy najpierw płynęliśmy motorówką, aby później przejść krótką odprawę na lokalnym lotnisku i następnie przelecieć do Male, gdzie musieliśmy przejść wszystkie tradycyjne procedury związane z lotem), ale nasze dziecko było w tym czasie w tradycyjnym nastroju dwulatka podróżującego po świecie, pełne energii i z nieco zbyt dużą dawką entuzjazmu, co finalnie cieszyło nas jako rodziców 😛

Jak upłynął nam pobyt na Malediwach? Oceniłabym go na 4/5. Nie liczyliśmy na zupełnie rajski wypoczynek, ale liczyliśmy na chwilę relaksu. Podczas zabawy i wspólnego „relaksu” było dokładnie tak jak podejrzewaliśmy: jedno z nas bawiło się z synkiem, podczas gdy drugie mogło beztrosko popływać lub odpocząć. Najgorsze były pory posiłków. Nie chcieliśmy się rozdzielać, więc do restauracji na śniadanie/lunch/kolację chodziliśmy wspólnie w trójkę. O ile śniadanie i lunch dało się zjeść szybko i sprawnie, lub po prostu zamawialiśmy posiłek przy basenie, aby nie nudzić się w czasie czekania aż wszystko będzie gotowe, to z kolacjami było gorzej. Antoś był już dość zmęczony całym dniem zabawy, a kolacje w restauracjach były bardziej „oficjalne” i dostosowane do dorosłych niż do dzieci. Zamiast więc odpoczywać i sączyć drinki czekając na podanie dania, najpierw na przemian „zwiedzaliśmy” restauracje z Antosiem, aby potem finalnie włączyć mu bajki, abyśmy mogli szybko zjeść swój posiłek.

Niyama jest resortem bardzo prodziecięcym, ma bardzo ładnie zorganizowany teren dla dzieci – kids club, z nianiami, które organizują przeróżne aktywności dla najmłodszych i tych starszych. Oprócz miniprzedszkola dla dzieciaków jest też plac zabaw z piaskownicą oraz wodny plac zabaw. Antoś był zachwycony atrakcjami na wyspie, ale nie chciał zostać tam sam lub z nianią bez rodziców. 5-7 dniowy pobyt dla dziecka to za mało czasu na to, aby przyzwyczaić się do zupełnie obcej osoby i by zostać z nią pod nieobecność rodziców. Nie chcąc więc fundować Antosiowi negatywnych emocji skorzystaliśmy z opieki niani zabierając ją ze sobą do restauracji/baru, aby w naszym pobliżu mogła zając się Antosiem, pobawić z nim zabawkami oraz rysować z nim przy sąsiednim stoliku. Było to dość dobre wyjście z sytuacji, bo Antoś czuł się komfortowo, bo miał nas na oku i wzajemnie, a my mogliśmy chociaż przez chwilę pocieszyć się głównie sobą i otoczeniem. Dla starszych dzieciaków (znających język angielski, w wieku 5-9 lat Niyama to niesamowite miejsce, gdzie przez dzień są warsztaty, zabawa w podchody, itd). Sama chciałabym stać się na chwilę dzieckiem i tam znaleźć, aby skorzystać z atrakcji, które są dostępne dla dzieci w takim wieku.

W żaden sposób nie staram się uskarżać na nasz pobyt, wybraliśmy się z dzieckiem wiedząc na co możemy liczyć i nasz pobyt przebiegł zgodnie z oczekiwaniami. Ale patrząc na podróż całościowo można podobnie spędzić urlop gdziekolwiek w podobny sposób, niekoniecznie lecąc aż tak daleko. Mam na myśli tradycyjne europejskie destynacje wakacyjne.

Czy więc warto? Tak, jeśli Wasze dziecko dobrze znosi loty, a Wam europejskie podróże nudzą się na tyle, że chcecie coś odmienić i przeżyć przygodę na drugim końcu świata. Czy finansowo jest to jakkolwiek opłacalne? W ogóle – bo płacąc tyle za wyjazd jednak lepiej byłoby choć trochę bardziej skorzystać z czasu we dwoje, a nie w pojedynkę.

Nauczeni doświadczeniem i jednak bardzo stęsknieni za Malediwami w kolejnym roku zawitaliśmy tam znowu, tym razem jednak w towarzystwie rodziców, co zagwarantowało nam czas wolny i komfort dzieciaków. Ale o tym już w kolejnym wpisie 🙂